W zachodnim kręgu kulturowym powszechnie znana jest opowieść o królu Koryntu, Syzyfie. I nawet jeśli ktoś nie pamięta perypetii jego życia, to każdy ma przed oczami obraz Syzyfa, ukaranego okrutnie, wiecznie wtaczającego pod stromą górę ciężki głaz, który zawsze przed szczytem wymyka się z rąk i stacza. Każdy zna zatem znaczenie „syzyfowej pracy” znojnej i wiecznie, beznadziejnie bezcelowej.
Przyglądając się mitycznemu Syzyfowi warto zastanowić się, jaka prawda o człowieku i ludzkim życiu została zilustrowana w historii jego życia?
Postać to szczególna ani bóg, ani bohater (półbóg) ale człowiek-król, cieszący się względami bogów olimpijskich, traktowany przez nich po partnersku. Bywający na Olimpie, gdzie otrzymywał ambrozję i nektar ( nieśmiertelność i siłę czyli wieczną młodość) a na Ziemi rządzący Koryntem z woli oraz w imieniu bogów.
Natomiast życie jego to opowieść o upadku z boskich wysokości do poziomu udręczonego beznadziejnie niewolnika. Nie można zatem nie postawić sobie pytania o przyczyny takiego stanu. Tym bardziej, że zaczynamy rozumieć, że w opowieści tej chodzi o każdego człowieka, o stan człowieka w ogóle.
Powszechna nauka gnostyczna wyjawia, że Człowiek pierwotnie był istotą nieśmiertelną, obdarzoną boskimi mocami, aby pracując w Boskiej naturze ( biblijnym raju) realizować Boski Plan objawienia. Ale ten pierwotny, absolutnie wolny, skorzystał z możliwości wolnej woli niezgodnie z Boskim Planem dla swoich egoistycznych celów. Oddzielił się tym samym od jedności wszech-stworzenia.
Podobnie potężny Syzyf użył posiadanych mocy dla swoich małych, egoistycznych celów. Najpierw dla zdobycia sławy i poważania wykradał oraz zdradzał boskie tajemnice, a następnie by uniknąć kary, w postaci śmiertelności, oszukał bogów świata podziemnego. Reasumując użył wolnej woli do przekroczenia boskich praw.
Bez względu na nasz osąd, na nasze poczucie ludzkiej sprawiedliwości Syzyf przekroczył prawo, boskie prawo. Wszystko jedno czy się zgadzamy z jego sensownością, przekroczył on podstawowe prawo Boskiej Natury. Dlatego też Syzyf utracił nie tylko wstęp do boskich obszarów oraz królestwo, ale także wszystkie posiadane moce wraz z nieśmiertelnością a do tego został ukarany.
Historia Syzyfa ilustruje dzieje pierwotnego, boskiego Człowieka, który w wyniku przekroczenia boskich praw Natury nie mógł dłużej przebywać w boskich obszarach objawienia. Bardzo podobny obraz upadku Człowieka z boskich wyżyn przekazuje nam Biblia. Obie te opowieści zawierają historię naszego, wzniosłego pochodzenia, które zostało, na początku czasu i epoki tej ziemi, utracone.
Od tego niefortunnego wyboru człowiek utracił możność życia w sferach Doskonałości i Wieczności, musiał odejść z Raju do ziemskiego wymiaru egzystencji. Gdzie niestety panują warunki, które uniemożliwiają wyrażanie się pierwotnej, boskiej formy Człowieka. Postradał zatem nieśmiertelne ciało wraz z jego mocami. I teraz jest taki, jakim go znamy: śmiertelny, przemijający, ograniczony i materialny w swej postaci oraz dążeniach.
Czy zatem istnieje jeszcze jakiś ślad duchowej potęgi Człowieka?
Oczywiście, tak. Ponieważ Bóg nie porzuca dzieła swoich rąk, a człowiek spośród istnień ziemskich jest Mu, pod względem świadomości, najbliższy.
Ziemskie ciało wraz z osobowością zamieszkuje elektromagnetyczny, nieśmiertelny system zwany Mikrokosmosem. Dzięki reinkarnacji system ten ma szansę powrócić do Boskiego Pola życia, z którego pochodzi. Przyjmuje do swego wnętrza kolejne ludzkie osobowości, by mogły one odkryć tajemnicę swego pochodzenia i poświęcić się celowi odrodzenia pierwotnego, przedwiecznego i nieśmiertelnego Człowieka Duchowego.
Istnieje obraz przedstawiający Syzyfa zdążającego pod górę i dźwigającego na plecach przytłaczającą go, ogromną kulę. Tak alegorycznie wyobrażona została relacja ziemskiego człowieka i goszczącego go, tylko na jedno życie, wiecznego Mikrokosmosu (pole elektromagnetyczne tworzy kulę). W Mikrokosmosie zapisana jest historia doświadczeń wszystkich, kolejnych osobowości zamieszkujących go, żyjących z jego sił. Potrzebuje on istoty żywej, obdarzonej świadomością oraz wolną wolą, która umożliwi mu powrót do sfer wiecznego życia.
A więc my ludzie żyjemy dzięki siłom tego pola elektromagnetycznego, ale ono potrzebuje nas, aby powrócić do miejsca jego boskiego pochodzenia. To każdy z nas, ludzi może swoim życiem napisać dalszy ciąg historii Syzyfa. Może być tym, który dzięki zrozumieniu swego powołania oraz celu swej egzystencji, wprowadzi Mikrokosmos na wyżyny Boskiego Ducha, umożliwiając w ten sposób zmartwychwstanie pierwotnego Człowieka Duchowego.
Dopóki trwamy, dopóty mamy szansę na uczestnictwo w cudzie odbudowania połączenia z Duchem Boga poprzez powrót do jedności Dusz. Szansę odbudowania chwały i potęgi Syzyfa oraz uczestniczenia w pełni tego przezwyciężenia.
Ten, kto do tego dojrzał, wchodzi na ścieżkę powrotu do Domu Ojca, odwrotu od wartości tego świata, a jego istota, początkowo bez wglądu, bez dowodu tylko na bazie wiary, choć z własnego wyboru, zaczyna uczestniczyć w odrodzeniu pierwotnego, Boskiego Człowieka. Dopóki proces się nie zacznie i nie postąpi dostatecznie daleko, życie nasze często porównujemy do syzyfowej pracy. Nie rozumiemy jeszcze, na czym polega zadanie samo-oddania. Że im mniej nas, tym więcej tego Innego, nowego choć przedwiecznego.
Na co dzień nasze oczekiwania w związku z wykonywanymi pracami i obowiązkami rzadko bywają spełniane. Jeżeli osiągniemy jakiś sukces, na ogół nie czyni to nas szczęśliwymi, a zapłacona cena wydaje się niewspółmiernie wysoka. Idziemy więc przez życie walcząc z przeciwnościami i godząc się z goryczą porażek.
A przecież nie jesteśmy sami. Idzie z nami ten Inny, który cichym głosem nieustannie prosi, abyśmy mu w zaufaniu przekazali nasze troski i problemy. Przeważnie na tę sugestię reagujemy odmową. Tłumacząc tak jemu, jak i sobie, że nasze problemy są zbyt poważne, zbyt skomplikowanej natury, że nie możemy ot tak po prostu zostawić ich, że nasza reakcja na nie jest konieczna i nieodwołalna. I tak przyjmujemy od życia ciosy i zadajemy ciosy życiu, często przy tym myśląc: „Czemu mnie to spotyka? Dlaczego właśnie ja?” I nieomal rwiemy włosy z głowy, nie chcąc przy tym słyszeć, jak ten Inny w nas mówi: „Przecież chciałem pomóc…”
Spróbujmy jednak wyobrazić sobie, że w pewnej chwili odpuszczamy cały ten trud i syzyfowe zmaganie w nas, że tak dla świętego spokoju mówimy: „Dobrze, teraz niech on coś z tym wszystkim zrobi, zobaczę jak sobie poradzi?” Oddajemy głaz, który mamy wtoczyć na szczyt i stajemy z boku. I co wtedy widzimy? Ten Inny wtacza kamień pod górę, promieniując przy tym Światłem spokoju i radości. A my idziemy drogą w ślad za tą promienną postacią i dostrzegamy, jak z góry nadal toczą się kamienie przeszkód, ale teraz poprzez to Światło, odbieramy je zupełnie inaczej. Teraz otacza nas Światło zrozumienia i to, co do tej pory wydawało nam się przytłaczające, co uważaliśmy za klęskę i porażkę, teraz ukazuje nam całą swoją iluzję, w którą dotychczas święcie wierzyliśmy. Bo przecież rzeczy straszne i przerażające są tylko wytworami ciemności. Gdy wokół nich zapłonie światło, ukazują się nam jako nierealne, wręcz śmieszne.
Nie żyjmy więc pośród ciemności. Jesteśmy przecież istotami dążącymi do Światła i z niego pochodzącymi. Wystarczy krok w Światło, aby fantomy mroku nie miały już nad nami władzy.
Pozwólmy Syzyfowi odzyskać to, co utracił. Pomóżmy mu i sobie poprzez „nie-działanie”. I niech „Jego wola, a nie nasza, się dzieje”.