W Księdze Dziewiątej Corpus Hermeticum Hermesa Trismegistosa jest napisane, że absolutnie nic z tego, co rzeczywiście istnieje, nie ginie i że śmierć w odniesieniu do tego, co istotne, jest urojeniem umysłu. Hermes stwierdza, że śmierć, śmiertelność są jedynie pojęciami wywodzącymi się ze słowa „nieśmiertelność” i powstały bądź to przez zmyślenie, bądź też przez to, że opuszczono pierwszą sylabę i mówi się obecnie o śmiertelności.
Na początku zajmiemy się zagadnieniem więzi między duszą a ciałem oraz omówimy proces przemiany materii ciała, przypływ i odpływ atomów oraz sił. Opieramy się przy tym na podstawowej zasadzie hermetycznej, która mówi, że dusza jest zasadniczo i fundamentalnie nieśmiertelna oraz że stan duszy decyduje o rodzaju i istocie ciała a także o tempie przemiany materii w ciele, wraz ze wszystkimi związanymi z tym zjawiskami. W tym, co jest istotną częścią składową systemu złożonego z duszy i ciała, w idealnym, bezbłędnym współdziałaniu duszy i ciała, śmierci nie ma. Śmierć, jak mówi Hermes, jest jedynie zmyśleniem. Pojęcie śmierci oraz wszystko, co się z nim wiąże, jest w rzeczywistości jedną wielką pomyłką. Odczytując powyższe w ten sposób, jesteśmy skłonni przecierać oczy ze zdumienia. Ta hermetyczna teza znajduje się w całkowitej sprzeczności z rzeczywistością, którą znamy, przeżywamy i którą tak często obserwowaliśmy wokół nas. Stoi ona również w sprzeczności z tym wszystkim, co tak często czytaliśmy w Biblii oraz co, jak nam się wydawało, możemy stwierdzić na podstawie gnostycznej filozofii. Czyż nie mówimy na przykład o naturze śmierci i o dialektyce, czyli o narodzinach, rozkwicie i zanikaniu? I czyż nie znamy słów: „Zapłatą za grzechy jest śmierć“? Czy wobec tego śmierć nie jest dobrze znanym zjawiskiem we wszechzdarzeniu?
Musimy dobrze zrozumieć zamiar Hermesa opisany w tym tekście. Nie zwraca się on tutaj do ludzi w ogólności, lecz do swojego syna Tata. Jest to wtajemniczony, do pewnego stopnia wtajemniczony poszukujący, który odkrył to, co istotne, prawdę duszy, który jest na tropie cudu duszy oraz rozumie, o co tu chodzi. Tat pod koniec mowy Hermesa, pełen zdziwienia usiłuje podsumować usłyszane wyjaśnienia pytaniem: Ta żywa istota nie ulega więc zniszczeniu? Na to pytanie Hermes z wielkim naciskiem odpowiada: Ciesz się i wykrzykuj radosne słowa, mój synu, i zrozum, czym jest Bóg!
Cała Księga Dziewiąta jest żarliwym protestem przeciwko idei śmierci i dlatego trudno jest Hermesowi wyobrazić sobie, że poważny, wprowadzony w Gnozę poszukujący podchodzi do postawionego tu problemu wciąż z niewłaściwej, zewnętrznej strony. Jeżeli sami dla siebie zechcemy odsunąć zasłonę tego misterium, wtedy musimy zwrócić się do niego swoją duszą i na tej podstawie rozpatrywać różne problemy. Kto tak czyni, ten rozumie słowa z Biblii: „Dusza, która grzeszy musi umrzeć!“
Grzeszna dusza żyje oraz działa wbrew fundamentalnym Boskim prawom. Taka dusza wywołuje zakłócenia w procesie przemiany materii ciała oraz we własnym promieniu działania, lub też, w terminologii filozofii hermetycznej: Dusza taka wywołuje zakłócenia w roztwarzaniu się, to znaczy – w transfiguracji. Zakłócenie takie nie ma nic wspólnego ze śmiercią. Jest ono jedynie epizodem, aby zapewnić dalsze postępowanie pocesu wieczności.
Kto chce w tym aspekcie osiągnąć właściwe zrozumienie, ten musi uwolnić się od dwóch absolutnie fałszywych wyobrażeń o śmierci, a których reprezentantami jest teologia oraz historyczny materializm. Zgodnie z poglądem teologicznym, pomijając niewielkie modyfikacje, zjawisko zwane śmiercią stanowi pewną zmianę, a proces życiowy, aktywność życiowa będzie kontynuowana w niebie bądź też w krainie po tamtej stronie. Pogląd ten wyznaje wiele grup, różniących się jedynie mało istotnymi szczegółami dotyczącymi tego samego zagadnienia. Pogląd historyczno-materialistyczny mówi natomiast: śmierć stanowi absolutny koniec, całkowitą likwidację ludzkiego bytu.
Jeżeli potrafimy się całkowicie uwolnić od tych dwóch poglądów, to wtedy poznamy prawdę gnostycznej filozofii. Hermes pragnie powiedzieć, że śmierć stanowi całkowite rozwiązanie skrystalizowanej bądź schorowanej, żyjącej w fałszywy sposób osobowości. A to, co pozostaje, jest uwolnionym od tej osobowości mikrokosmosem, w którym znajduje się płonący, żywy punkt centralny: róża, dusza, prawdziwa dusza. Epizod w procesie roztwarzania, uwalniający ponownie duszę z jej skamieniałej osłony, stanowi więc, jeśli spojrzy się na to uważniej, wielkie błogosławieństwo. Dzięki temu dusza może rzeczywiście kontynuować swoją wieczną wędrówkę, jeśli tylko rozpocznie ją tam, gdzie wydarzył się ten epizod.
Dlatego też opróżniony mikrokosmos musi ponownie, w celu ożywienia, szukać nowej osobowości i spróbować przy pomocy boskich praw oraz sił wejść w transfigurację. Jest to harmonijny, samodokonujący się, pozbawiony przerw proces przemiany materii. Jest to zmiana szaty duszy, dokonująca się stale, od siły do siły, od wspaniałości do wspaniałości, jest to w idealny sposób realizująca się dialektyka siódmego aspektu płaszcza duszy, podczas gdy sama dusza połączona ze swoim Pymandrem egzystuje w sposób autonomiczny w szóstym obszarze boskiego objawienia.
Śmierć jest wobec tego, z filozoficznego punktu widzenia, nonsensem. Śmierć, jak to słusznie mówi Hermes, jest zniszczeniem, ale nic z tego wszystkiego, co istnieje na świecie, nie ulega zniszczeniu. W świecie objawionym przez cztery elementy – Ogień, Wodę, Powietrze i Ziemię – każda istniejąca forma, która staje się bezużyteczna, zostaje ponownie rozwiązana i wraca na swoje miejsce, podczas gdy dusza zostaje uwolniona od w najwyższym stopniu niepożądanej krystalizacji. Nie ma więc mowy o jakimkolwiek zniszczeniu.
Zawsze istnieli ludzie, którzy musieli się zmagać z ciężkim i pełnym udręki życiem, i dlatego też głosili oni często następujący pogląd: „Poprzez samobójstwo pomożemy trochę w uwolnieniu duszy. Jeżeli skamieniały płaszcz duszy nie jest zdolny do niczego dobrego, to zróbmy z nim wreszcie porządek“. Jest to jednak wielkie nieporozumienie, ponieważ samobójca nie jest w stanie zniszczyć swojej skrystalizowanej osobowości. Jeżeli samobójca niszczy ciało materialne, to pozostają jednak jeszcze przecież trzy pozostałe ciała osobowości: eteryczne, astralne oraz mentalne, i istnieją one jeszcze, dopóki nie wyczerpie się wibracja praobrazu. Nie da się opisać bezgranicznych cierpień samobójcy w tym okresie. Oprócz tego musimy dobrze zrozumieć, że klucz do życia w wolności znajduje się zawsze właśnie w narodzinach w naturze! Jeżeli w wyniku tych narodzin w naturze nie osiągniemy uwolnienia jako człowiek posiadający duszę, jeżeli teraz nie otworzymy dla samych siebie bram misteriów, to jako mikrokosmos będziemy musieli dokonać tej próby następnym razem.
Droga uwolnienia prowadzi od narodzin w naturze i poprzez narodziny w naturze do narodzin duszy. Na początku, gdy dusza egzystowała jeszcze w świecie żywego stanu duszy, Duch wyrażał się w ciele właśnie poprzez duszę. Obecnie należy przemierzyć odwrotną drogę, drogę powrotu: zrodzony w naturze człowiek musi ponownie przebudzić do życia duszę, oddać się całkowicie na jej usługi i spróbować pod jej przewodnictwem odbudować i zrealizować związek z Duchem, z Pymandrem. Kto nie podąża tą drogą, ten jako mikrokosmos musi wciąż na nowo mieć do czynienia z ziemskim procesem narodzin.
Czy wiemy, co właściwie oznaczają narodziny duszy? Kim lub też czym jesteśmy jako urodzeni w naturze? Jesteśmy ciałem, lub też posługując się terminologią hermetyzmu: jesteśmy jedynie zwierzęcą istotą. Narodziny prawdziwego Różokrzyżowca nie mogą więc odnosić się tak po prostu do nas. Jego sygnatura wynika ze słów: Ex Deo nascimur – jesteśmy zrodzeni z Boga.
Czy jako ludzie tego świata jesteśmy również zrodzeni z Boga? Nie, jesteśmy zrodzeni z natury, z ziemskiego procesu obiegu materii i dlatego posiadamy ciało, którego nie można w żadnym aspekcie porównać z ciałem boskich narodzin. Jako zrodzeni w naturze członkowie rodzaju ludzkiego posiadamy jedynie ciało istniejące w ładzie z konieczności, które obciążone jest poza tym balastem grzechów, karmanem naszych rodziców, przodków oraz naszym własnym. Jeżeli więc rdzeń naszego życia, nasza zasada życiowa, nasza dusza służy temu ciału z ładu ratunkowego, jak to ma miejsce w wypadku przytłaczającej większości ludzi, jeżeli ogniowa zasada naszego życiowego stanu oddaje się całkowicie niższej naturze, to jest jasne, co musi się stać: dusza pracuje nad nowym epizodem w procesie roztwarzania! W takim wypadku człowiek bądź też dusza czyni nieroztwarzalnym to, co mogłoby i musiałoby być roztwarzalne.
Co wobec tego rozumie Hermes pod pojęciem roztwarzalności? Idealnie działający proces przemiany materii, w którym zużyte siły i materiały są w sposób ciągły, harmonijny i całkowity uzupełniane nowymi siłami i materiałami. W wyniku tego płaszcz duszy egzystuje w sposób nieśmiertelny i stały w wiecznie promieniującej młodości i poddany jest ustawicznie procesowi transfiguracji, kroczącemu od wspaniałości do wspaniałości. Jeżeli jednak od samych narodzin osobowości zasada życiowa poświęca się tej naturze, to wtedy wywołuje ona zakłócenie w roztwarzalności, a proces przemiany materii ulega całkowitemu zniszczeniu. W takim wypadku krystalizacja rozwija się szybciej niż procesy regeneracji.
Kiedy dusza nie grzeszy, lecz dostrzega i pojmuje jedyny cel swojego bytu i służy mu, to otrzymuje znak prawdziwego Różokrzyżowca. Jest wtedy zrodzona z Boga i rozciąga wokół siebie płaszcz, cielesność, która – jak zostało powiedziane – całkowicie odpowiada harmonijnej zasadzie roztwarzalności, używając przy tym tego, co zostało zrodzone w naturze, jako sługi w domu, jako podstawy. Jeżeli ktoś nie ma domu, w którym mógłby zamieszkać, to jest niezwykle szczęśliwy, kiedy otrzymuje dom w zły stanie. Może nawet w tym domu coś zmienić i urządzić go zgodnie ze swoim gustem. W ten sposób zrodzone w naturze ciało jest sługą w domu, podstawą pracy dla duszy przy urzeczywistnianiu wyższych możliwości, i w końcu to, co nieroztwarzalne, zostaje zniszczone. W kimś takim, zrodzonym z boskiego rodzaju i powołania, dusza idzie wtedy dalej, do wyższego dobra.
Dlatego ponownie wskazujemy na to, co następuje: Jeżeli dusza została narodzona i otoczyła się pierwszymi aspektami nowej cielesności, to kiedy nadejdzie czas ziemskiej śmierci, człowiek nie musi się obawiać ponownego pogrążenia się w dialektycznej naturze tego świata. Jeśli został zapoczątkowany proces stawania się duszy, to człowiek taki kroczy dalej od siły do siły. Narodziny duszy oznaczają więc w najgłębszym sensie ponowne osiągnięcie pierwotnej cielesności duszy, przy czym narodziny w naturze zostają przezwyciężone. Dlatego uczniowie Młodej Gnozy muszą poświęcić się w pierwszej kolejności ponownym narodzinom duszy. Jednakże ukoronowanie tych ponownych narodzin musi dojść do skutku poprzez samą duszę. Po ponownych narodzinach duszy następuje odrodzenie przez duszę, które ma dokonać się przez duszę, czyli nie odrodzeniem samej duszy, lecz odrodzeniem przez duszę. Musicie zwrócić na to baczną uwagę, ponieważ odrodzenie duszy jest zaledwie początkiem. Punkt ten osiągnęła większość uczniów Szkoły Duchowej, lecz teraz dusza musi znowu zostać ukierunkowana na swój cel.
Poszukujący człowiek wstępuje do Szkoły Duchowej z czystymi zamiarami. Jest niezbyt zadowolony ze swojego zwykłego, zrodzonego z natury stanu życiowego i swoim wstąpieniem do Szkoły dowodzi tego, że poszukuje ponownego ożywienia swojej duszy, a nawet że wstąpił już w kilka faz tego ponownego ożywienia będąc uczniem. Skoro tylko dusza zostaje ponownie ożywiona, musi zostać ukierunkowana na jedyny cel, na prawdziwy cel życia. Dlatego mówimy w Szkole o odrodzeniu przez duszę. Jest to proces, w którym dusza przejmuje inicjatywę, obejmuje kierownictwo nad całym życiem i dzięki temu dociera do celu. Obecnie kierujemy naszą uwagę na ten właśnie proces, żebyśmy mogli wejść w niezakłóconą roztwarzalność, w transfigurację, w idealną przemianę materii, słowem: w wieczność. Nas dotyczy rozlegające się od początku wołanie: „Ratuj swoją duszę!“ Na cóż zdałyby się nam wszystkie skarby świata, jeżeli nasza dusza doznałaby uszczerbku?
Źródło naszego życia, punkt, w którym mieszka jądro naszego życia, jest punktem środkowym mikrokosmosu, pokrywającym się z sercem. W sercu, można powiedzieć, znajduje się siedziba życia. Dlatego świadomość serca jest czymś całkiem innym niż świadomość innych części ciała. Na przykład świadomość głowy różni się bardzo od świadomości serca. W życiu płodowym, przy powstawaniu embrionu, pojawia się mała plamka w sercu, w której początkowo manifestuje się życie. Jest to punkt, w którym dusza zbliża się do powstającej istoty i dotyka jej. Tam, w tym miejscu serca pojawia się początkowo życie. Jest to siedziba życia, róża serca, centrum waszego mikrokosmosu. Kiedy człowiek umiera, życie pozostaje do ostatniego momentu w tej właśnie plamce. Nawet jeżeli głowa zostanie oddzielona od tułowia, ten punkt w sercu pozostaje jeszcze żywy przez kilka godzin.
A wszystko, co się dzieje w naszej głowie, wszystkie myśli wywołujące w niej burze, wszystkie nagromadzone przez nas intelektualne wiadomości bądź inne wartości, wszystko, o czym codziennie myślimy, co rozważamy i nad czym zastanawiamy się, dotyczy tylko i wyłącznie zwierzęcego życia, zwierzęcej świadomości, życia obecnego w każdym atomie naszego ciała. W każdym atomie naszego ciała egzystuje określone życie, określona siła. Synteza tych wszystkich atomów tworzących nasze ciało stanowi i wywołuje zwierzęcą świadomość, świadomość ciała. Świadomość ta, chcemy to tutaj z naciskiem powiedzieć, nie ma nic wspólnego z życiem obecnym w sercu. Problem polega teraz na tym, czy życie istniejące w sercu naprawdę żyje, czy jest rzeczywiście całkowicie aktywne, czy ten mikrokosmiczny punkt środkowy, pokrywający się z naszym sercem i objawiający się w nim, może się rzeczywiście rozwinąć i wobec tego czy w najgłębszym znaczeniu tego słowa – żyje. Na tym polega cały problem i nie jest to tylko problem psychologiczny, nie, jest to również problem czysto fizyczny, cielesny.
Serce jest najważniejszym organem ludzkiego ciała. Nasze serce jest rzeczywiście skonstruowane w cudowny sposób. Ukształtowanie obecnego ciała ludzkiego stanowi dowód na to, że rzeczywiście posiadamy ciało z ładu ratunkowego. Struktura komórkowa oraz produkcja komórek w przybytku serca znacznie odbiegają od reszty organizmu. Dlatego też serce zajmuje w ciele wyjątkową pozycję. Jest ono zorganizowane w ten sposób, aby móc współpracować z duszą oraz z centrum mikrokosmosu. W sytuacji dopiero co narodzonego dziecka, jego małe ciało stanowi jeszcze bardzo mało istotny czynnik. Tym, co żyje, co rzeczywiście żyje, jest dusza w sercu. Pozostałe objawy życia są jedynie następstwem faktu, że promień duszy pozwala małemu ciału oddychać. W ten sposób ciało z grubej materii staje się pierwszą osłoną duszy. Serce współgra z duszą, z jądrem mikrokosmosu, a więc w małym, dopiero co narodzonym ciele poprzez serce objawia się dusza.
Dusza, czyli róża, jest siedmiokrotna i ma siedem płatków. Zgodnie z tym również serce człowieka zbudowane jest siedmiorako. W Powszechnej Nauce mówi się o siedmiu komnatach serca: o trzech wyższych i o czterech niższych. Możemy więc porównać serce z magicznym dywanem budowy i mówić o trójkącie oraz kwadracie. W przybytku głowy człowieka znajduje się również siedem komnat. Mówimy o siedmiu komorach mózgu i o siedmiu świecznikach. Dopiero wtedy mogą one rozpocząć swoją pracę, dopiero wtedy mogą w pełni zapłonąć w Gnozie, w świetle Ducha, kiedy siedem komnat serca rozwinie się w harmonii z siedmioma płatkami róży. Jest więc czymś absolutnie fałszywym manipulowanie przy sercu, jak to czyni materialna nauka. Z pewnością nie jest dobrą sprawą dopuszczanie do operacji w przybytku serca.
Pośrednikiem między siedmiopłatkową różą a siedmioma komnatami serca jest mostek (sternum). Mostek, jak to już uprzednio wspomnieliśmy, oznacza: promieniujący i jest czynnikiem promieniowania we współpracy między różą a sercem, między duszą a sercem. Kiedy siedem płatków duszy mogłoby objawić się całkowicie w siedmiokrotnym sercu, wtedy poprzez siedmiopłatkową różę serca zostałoby również zapalonych siedem świeczników w przybytku głowy. Siedem promieni Siedmioducha objawiłoby się w przybytku głowy. Przybytek głowy przeznaczony jest na siedzibę Ducha. W ten sposób, we współpracy z duszą, mogłoby objawić się w głowie, a przez to i w ciele, siedem aspektów Ducha. Duch, dusza i ciało stanowiłyby znowu nieskończenie piękną całość.
W rzeczywistości tak jednak nie jest! W przybytku głowy z tej natury siedmioramienny świecznik nie stoi przed Bogiem, nie ma zamieszkującego w środku siedmiokrotnego Pymandra. Fakt, że dzisiejszy człowiek natury żyje, świadczy o tym, że jest on stworzeniem posiadającym duszę, lecz już od dawna nie wszystkie siedem promieni duszy może objawiać się w całej okazałości w jego przybytku serca. Co najmniej trzy z płatków róży pozostają zamknięte, trzy wyższe komnaty serca. U człowieka zrodzonego w naturze nie działają one w sposób pozytywny. Również cztery niższe komnaty serca nie są w pełni aktywne. Na skutek tego siedmiokrotna siła duszy nie może objawiać się w ciele, Siedmioduch nie może zamanifestować się w przybytku głowy i dlatego też nie może zapłonąć siedem świeczników. Siedem świeczników w przybytku głowy, siedem komór mózgowych emituje wprawdzie, w wypadku zrodzonego w naturze człowieka, fluorescencyjną siłę, lecz tym, co w nich płonie, jest czysto eoniczny ogień astralny. Dlatego też życie jest czysto zwierzęce.
Wyobraźcie sobie dziecko urodzone ze związku ojca i matki. Dusza mieszka wprawdzie w ciele, nie może objawić się jednak w pełni w siedmiu aspektach serca. A dziecko to zaczyna rosnąć. Obok ciała materialnego coraz bardziej widoczny staje się jego eteryczny duplikat, następnie w wieku dorastania – ciało astralne, a w końcu zaczyna jarzyć się płomień myślenia. Płomień myślenia, ciało astralne oraz eteryczny duplikat nie są jednak w pełni dostrojone do duszy, lecz do ewentualnych karmicznych możliwości zrodzonego w naturze człowieka. Dlatego myśli on, czuje i chce zgodnie z nimi. Dlatego jest taki, jaki jest i świat jest tak nieszczęsny. Chcemy przez to jedynie wyjaśnić, że zdolność myślenia zrodzonego w naturze człowieka absolutnie nie koresponduje z prawdziwą duszą. To, o czym przy pomocy naszego przybytku głowy myślimy i co czynimy, nie ma nic wspólnego z duszą. Coś z duszy może niekiedy ukazać się w przybytku głowy, lecz te słabe przejawy duszy zostają najczęściej stłumione.
Możecie sobie więc wyobrazić, jak zdezorganizowane jest u człowieka ukierunkowanie duszy oraz świadomość duszy. Na skutek tego zostają także zakłócone prawdziwe funkcje ciała. Wzrastające ciało fizyczne dziecka oraz inne ciała rozwijające się na tej podstawie zostają całkowicie dostosowane do uszkodzonej duszy. Rozumiemy być może teraz, dlaczego przy dorastaniu w pełni objawia się karman? Dlaczego w dorastającym dziecku dominujący wpływ uzyskuje głos rodziców oraz ewentualnych związanych z ziemią przodków? Dlatego, ze istnieje za mało siły duszy! Dusza pochodząca od Boga nie może objawić się. Na skutek tego zawsze i bez wyjątku powstaje zakłócenie w roztwarzaniu, zakłócenie w procesach przemiany materii. Objawienie duszy jest niepełne, dusza grzeszy. W ten sposób w czasie dorastania powstają krystalizacje, które muszą skończyć się śmiercią, rozpadem formy. Możemy teraz od początku do końca prześledzić cały ten proces, w jego nieuniknioności i logice.
Jakość duszy określa więc całe nasze życie. Stan naszego „ja“ oraz to, co wiąże się z tym, czyli nasz charakter i typ, są wynikiem, produktem naszego stanu duszy. Jeżeli nasza dusza jest od urodzenia uwięziona, to siedem komnat serca nie może otworzyć się i objawia się jedynie iskierka czterech niższych komnat serca, i wtedy stan taki można nie bez racji określić jako stan narodzin. Większa część ludzkości pozostaje całe swoje życie w takim właśnie stanie. Żyją oni bez zmian, dokładnie tak samo jak nauczyli się tego w młodości. Stali się dorośli, samodzielni, znaleźli swoje miejsce w społeczeństwie, lecz wobec swojego rodzaju, charakteru i typu pozostali dokładnie tymi samymi malcami jak wtedy, kiedy leżeli jeszcze w kołysce. Jeżeli to rozumiemy to możemy zadać następujące pytanie: „Jeżeli stan moich narodzin, stan mojego „ja“, stan mojej świadomości określa bezpośrednio stan mojej duszy, to dlaczego mam dążyć jeszcze do uwalniającego życia? Co ja tu robię w tej Szkole? Czyż nie jestem beznadziejnym przypadkiem? Przecież dusza nie może się rozwinąć w moim ciele. Starzeję się, siwieję, widzę już przed sobą śmierć, rozpad formy. Dlatego chcę jeść, pić i radować się. Nie mogę przecież tu niczego zmienić! Chcę zrobić z tego to, co jest do zrobienia, i w ten sposób doczekać końca“ .
Jeżeli reagujemy w ten sposób, to cierpimy na przypadłość zwaną w Biblii zatwardziałością serca. Przyjmijmy na początek, że trzy wyższe płatki róży są u nas jeszcze zamknięte, a cztery pozostałe zaledwie uchylone, tak że nasza dusza jest jeszcze we wszystkim zupełnie negatywna i żyjemy w sposób całkowicie zwierzęcy. Oddychamy, żyjemy i to wszystko. Czyż jednak mimo to nie jest tak, że od czasu do czasu, czasem nawet codziennie nasze serce zanosi skargę, że od czasu do czasu nasze sumienie niepokoi się? Wtedy, wewnętrznie poruszeni, mówimy: „Co tu się dzieje! Co ja tu robię, od rana do wieczora męczę się, po co to wszystko? Czy na tym polega sens mojego życia?“ W jaki sposób dochodzimy do takich myśli i słów? Są to skargi serca! Jest to „przeżywanie bólu w ego“, jak to kiedyś zostało wyrażone. Czasem musimy brnąć przez płonący ból nędzy, ponieważ doświadczamy jałowości, trwogi opuszczenia przez Boga. Dźwigamy więc bardzo ciężkie brzemię życia. Raz przepełnia nas świadomość winy, innym razem gotowi jesteśmy do oporu, raz jesteśmy pełni zwątpienia, kiedy indziej wymachujemy zaciśniętymi pięściami, ponieważ przy pomocy rozumu nie możemy tu nic wskórać i wydaje się, że w tych fatalnych momentach również wola całkowicie odmawia nam posłuszeństwa.
Czy znamy to? Czy znamy skargi sumienia i serca, to bezgraniczne cierpienie, o którym zapominamy jedynie podczas snu? Czy zaznaliśmy tego doświadczenia prześladującego nas od młodości aż do starości? Jeżeli znamy to, to możemy być wtedy niewypowiedzianie wdzięczni. Dziękujmy Bogu za tę łaskę. Bądźmy niezmiernie szczęśliwi, ponieważ to wszystko dowodzi, że nasze serce jeszcze nie stwardniało, jeszcze nie skamieniało. Jeśli to posiadamy, jeśli to jeszcze posiadamy, to bądźmy bardzo wdzięczni. Głos duszy może jeszcze do nas przemówić. Dusza, punkt środkowy mikrokosmosu, każdego dnia skarży się i krzyczy o pomoc, o ratunek, o wyzwolenie. Promieniowanie siedmiokrotnego Ducha toruje sobie drogę przez mostek do serca, a za pośrednictwem serca porusza nasze wszystkie organy świadomości. W ten sposób przemawia do nas głos sumienia, skarżące się serce, głos duszy. Widzimy więc, w jaki cudowny sposób skonstruowane jest nasze serce. Struktura serca jest taka, że głos duszy, głos róży będzie brzmiał aż do ostatniego westchnienia, również wtedy kiedy dusza w wyniku naturalnych narodzin nie może objawić się całkowicie w ciele. Jeżeli nie zatwardzimy naszego serca, jeżeli nie pozwolimy mu „obrosnąć tłuszczem“, jak to określa autor Psalmów, to ciągle będziemy słyszeć głos serca. Dlatego też pojawia się męka skruchy, wyrzuty sumienia.
Jeżeli słyszymy więc jeszcze siedmiokrotny głos duszy, to możemy również usłyszeć to, co kryje się za tym głosem: to znaczy Gnozę, Gnozę, która chce nas uratować. W ciągu stuleci miliony ludzi posłuchało tego głosu, przemawiającego po to, aby nawrócić ludzkie serca. „Niezliczeni, którzy usłyszeli ten głos, wzięli go sobie do serca“, tak mówi Biblia. „I zachowali oni wszystkie te słowa w swoim sercu“, oraz: „Duch Pana posłał mnie, aby uzdrawiać tych, którzy mają serca złamane“. Jak długo serce nie jest jeszcze zatwardziałe, możemy przyjmować do serca siły oraz impulsy zbawienia, odwrócić serce lub je nawrócić, przechować esencję zbawienia w naszym sercu, pod warunkiem, że dołączmy do tych, którzy posiadają złamane serce.
Pentagram numer 114 (1/2019)
Temat numeru: Misterium odrodzenia duszy człowieka