Panta rhei”
Heraklit z Efezu
Ujrzyjmy przed oczami wyobraźni taki oto obraz: na plaży mała, może siedmioletnia, dziewczynka buduje ( już godzinę ) zamek z piasku. Stara się bardzo, cyzeluje, poprawia, ozdabia… Nagle nadbiega trzy -, czteroletni maluch i… burząc, ląduje w ruinach budowli. Mama berbecia udaje, że nic nie widzi, zaś mama dziewczynki chwyta chłopca i stanowczym tonem zapowiada, iż jeżeli ten spróbuje jeszcze raz zniszczyć efekt trudu jej dziecka, to ona dopilnuje, żeby musiał tak długo pracować, aż odbuduje piaskowe cudeńko. A przecież wystarczy jedna fala, aby natura zatarła ślady człowieka…
W owym zdarzeniu, jak w zwierciadle lub pod mikroskopem możemy zobaczyć
siebie. Nic to nie zmienia, że nasi bohaterowie to bawiące się dzieci, gdyż my zachowujemy się podobnie…
My też wciąż próbujemy powstrzymać prąd życia, zatrzymać szczęśliwe chwile, utrwalić wygodny i bezpieczny stan równowagi i spokoju, odsunąć niebezpieczeństwo, przegonić nieszczęścia. Jaki jest efekt naszych usilnych starań? Właściwie żaden, bo tylko chwilowy. Wszystko przemija, odchodzi…
W przywołanej scenie najciekawsze wydają się reakcje dorosłych, nie dzieci,
gdyż dzieci jeszcze nie wiedzą, z otwartością poznają świat, uczą się.
Czego nauczy chłopca obojętność mamy? Tego że należy zajmować się wyłącznie sobą, że wolno nam szukać korzyści kosztem innych. Na pewno nie szacunku dla drugiego oraz wrażliwości na jego potrzeby.
Natomiast mama dziewczynki zaszczepi jej iluzję wszechmocy człowieka, który może tworzyć, co mu się podoba, jest w stanie pokonać naturę rzeczywistości, unikając przemijania, a może nawet śmierci?… A przyjazny wszechświat zawsze zadba o człowieka.
Życie to ruch, wieczna zmiana. W naszym świecie ruch ten odbywa się od powstawania, przez rozkwit, do uwiądu i rozpadu. Od wiosny budzącej życie, przez brzemienne obfitą dojrzałością lato i barwne obumieranie jesieni, aż do majestatycznej w swej beznadziejnej surowości pustki zimy. Od poranka dnia, przez szarość wieczoru, po bezświetlną ciemność nocy. Od szlachetności
uczynku o. Kolbe’go, oddającego życie za współwięźnia, po człowieka ze strachu o swoje życie, donoszącego na sąsiada ukrywającego zbiega. Od życia do śmierci, od piękna do brzydoty, od dobra do zła i z powrotem…
Takim rytmem tętni nasza rzeczywistość, a ludzkie pragnienia nie mogą jej zmienić.
Aż kiedyś, w kimś, gdzieś, z serca przebudzi się wspomnienie o tym, że istnieje inny świat, w którym zmiana nie oznacza przemijania, ale ciągłe doskonalenie, wzrastanie – Boski Świat Wieczności.
Żyjący w takim świecie wiedzą, że wszystko, co istnieje jest powiązane. Pomyślność jednego bogaci wszystkich, upadek jednego osłabia wszystkich.
Wszystko tam tętni w rytmicznym ruchu boskiego planu, w harmonijnym brzmieniu. A przeciwieństwa nie walczą ze sobą, lecz stanowią swoje uzupełnienie w drodze do pełni i doskonałości.
Przed wejściem do tej krainy powstrzymują nas przede wszystkim dwie iluzje: iluzja samotności i oddzielenia naszej osobowości oraz iluzja, leżąca u podłoża naszego przekonania, że samowolne i egoistyczne ludzkie starania doprowadzą do wyeliminowania z naszego świata przemijania i rozkładu. Że człowiek jest w stanie zmienić prawa natury, zaburzyć stały ruch zmienności.
Ci, którzy przebudzili się z głębi serca, nie tracą już czasu, ale włączają się w rytmiczny nurt powrotu do domu.
Ojcze, wracamy do Ciebie,
powoli, z mozołem… wracamy.
Już karma z koryta nie kusi nas,
już pozór Piękna nie zasłania Prawdy.
Puszczamy z rąk atomy pragnień.
Idziemy do Ciebie śród świata cierpienia,
a siedem głosów Ciszy wskazuje szlak.
W stałości dążenia zostawiamy strach.
Niesiemy ze sobą zapomniany skarb,
w głębinach serc śpiący w nas.
Przebaczenia piętno na czołach,
to dla Charona znak,
że wrota przejścia otworzyć ma.
Wracamy do Ciebie,
bo kończy się czas…
Marnotrawny zrozumiał,
jak? i po co? powstał.