Czy znamy strach? Jesteśmy pod wpływem strachu? Są ludzie, którzy na to pytanie szczerze odpowiadają: „Tak”, przy czym dodają, że są lękliwi i że nie mogą się od tego uwolnić. Z drugiej strony są też ludzie, którzy wydają się nie być dotkniętymi tą plagą i twierdzą: „Strach? Nie, tego nie znam. Jestem, zawsze bardzo spokojny i nie znam strachu ani trosk”. Także i uczeń może będzie wskazywał na odwagę, którą wykazali niektórzy ludzie w krytycznych sytuacjach i udowodnili, że nie znali strachu. Czyż nie mówi się jednak też o odwadze z rozpaczy, tak zwanego zrozpaczonego samoutwierdzania się w takich krytycznych sytuacjach?
Jeżeli zgłębimy przyczyny naszego postępowania, to dojdziemy do pozornie bardzo osobliwych odkryć. Musimy stwierdzić, te strach jest podstawową, istotną cechą ziemskiego świata. Strach i ziemskie życie są nierozłączne. Strach jest obejmującym wszystko czynnikiem, jest on podstawowym impulsem wszystkich stworzeń. Nasze życie jest walką, ponieważ żyjemy w dialektycznym świecie. Właściwością tego naszego świata jest ciągłe powstawanie i przemijanie. To, co jest dzisiaj, może jutro albo i później już nie istnieć. Nasze posiadanie ideowe czy materialne, jutro już może nie być naszą własnością. Nasze zdrowie i tak już w dzisiejszych czasach nadwątlone, może nagle już jutro zmienić się w chorobę. Bronimy się przeciwko temu ciągłemu postawaniu i przemijaniu, przeciw temu posiadaniu i szybkiej utracie, przeciwko temu „Być i znowu nie być”, temu podstawowemu prawu ziemskiego życia. Wolimy zjeść, aniżeli być zjedzonym. Nie chcemy zginąć, nie chcemy pozwolić, aby nam cokolwiek zabrano, chcemy raczej dążyć do coraz większego posiadania. Tak, usiłujemy się bronić. To jest nasze życie, życie samoutwierdzania się. Może niechętnie słuchamy tego określenia „samoutwierdzanie się”, wolimy raczej mówić o zachowaniu samego siebie. To brzmi łagodniej, nie tak negatywnie. Jednakże to nie zmieni faktu, że za całym naszym działaniem kryje się strach. Boimy się, że coś nam się nie uda, że źle na czymś wyjdziemy. My nie tylko chcemy tyle, co inni, lecz żądamy więcej. A kiedy zdobędziemy więcej, to znowu się boimy, żeby nam tego nie zabrano. Takie impulsy działają na człowieka w taki sposób, że odwraca się on od życia, trzyma się od niego z dala i śni o tym, aby przy pomocy jakichś środków pobudzających wznieść się do innego świata. To jest strach, że w tym świecie poprzez doświadczenia pełne cierpienia nie zdoła się żyć w nim w harmonii i będzie się musiało ponosić niepożądane konsekwencje.
Co popycha innego człowieka do przeciwstawnej postawy życiowej, na przykład do twórczego działania, do rywalizacji albo do osiągnięcia sukcesu? Jest to popęd do utwierdzania siebie samego, popęd, przy pomocy którego człowiek rości sobie wymuszenie powagi, albo wobec siebie samego albo wobec innych. Za tym kryje się strach o byt. Nieufnie i podejrzliwie obserwujemy, czy my także jesteśmy przez innych poważani i cenieni. Biada jeżeli inni nie uznają naszej postawy, naszych żądań i naszej przestrzeni życiowej. Natychmiast atakujemy, uderzamy albo złorzeczymy temu drugiemu. „Czego pan chce ode mnie?” – krzyczy wydobywająca się z nas pełnia strachu, że ktoś mógłby naruszyć naszą sferę wpływów, albo mógłby nas skrzywdzić. I tak wołamy o pomoc, o ustawy, o państwo. I tak strach jest związany nie tylko z naszą własną istotą, lecz także ze systemem społecznym z jego wieloma organizacjami. Nasze indywidualne postępowanie jak i postępowanie społeczeństwa, cały państwowy zbiór ustaw í przepisów porządkowych wprowadzane są na tle strachu. Jeżeli to rozpoznaliśmy, to oznacza, że usiłujemy się od strachu uwolnić. Nie przyjmujemy go do wiadomości, albo staramy się na zewnątrz pokazać, że nie znamy strachu. Przy pomocy leków albo ćwiczeń odprężających usuwamy strach, albo też szukamy ukojenia za pośrednictwem odpowiedniego ćwiczenia jogi, lub organizujemy zwalczanie strachu przez humanitarne albo polityczne środki zaradcze, żądamy innego, lepszego systemu społecznego. Czepiamy się każdej nadziei, ponieważ strachowi nie da się zaprzeczyć ani przez to, że się oddamy jakimś przyjemnościom, ani przez gonitwę za sukcesem ani przez jakąkolwiek i tak w końcu jałową aktywność.
Ale dlaczego mamy ten strach bytu? Dlaczego jest on tak dogłębnie spleciony z tym, co robimy? Ponieważ człowiek oddzielił się od boskiego Ducha, to już od bardzo długiego czasu żyje życiem, które nie odpowiada wymogom Boskiego Planu tworzenia. W miejsce Ducha wstąpiła świadomość „ja”, a ta jest ziemska, ma swoją podstawę w działaniu ziemskich atomów, molekuł i komórek i dlatego może ona rozpoznawać tylko ziemski świat. W ten sposób wygasła bezpośrednia wiedza, która była możliwa tylko dzięki połączeniu z Duchem. Na jej miejsce wkroczyła spekulacja i eksperyment. Eksperymentowanie oznacza jednak niepewność, brak realnego przewidywania. Eksperymentowanie daje ograniczone wyniki i ta niepewność rodzi strach. Spekulacje, eksperymenty i strach gnają nas przez cierpienia i doświadczenia. W ten sposób stajemy się bardziej świadomi. Czy to jest sens strachu, zapłata strachu? Tak, strach uświadamia, strach tworzy indywidualną świadomość, która stale czuwa i węszy niebezpieczeństwo, świadomość, która jest stale w pogotowiu, w całkowitej nieufności w stosunku do Boga i każdego. Tak więc potęguje się strach w „ja” i po wielu sporach, trudnościach i cierpieniach następuje rozpoznanie jak bezbożny, nędzny i mizerny jest ten nasz byt. Zostaje zdemaskowane wielkie kłamstwo życiowe, że byt z dala od boskiego życia jest piękny. I ten sposób strach zmusza nas do oprzytomnienia i szukania innego życia, które jest wolne od strachu, trosk i trwogi. Jest jednak pewne, że ten strach bytu każe w naszych poszukiwaniach sięgać po wiele rzeczy i metod, które wprowadzają w błąd i są bezwartościowe. Wreszcie po długim błądzeniu zaczynamy pojmować zadanie tego życia: przezwyciężenie strachu przez odrodzenie człowieka z odrodzoną duszą związaną z Duchem.
Tylko przez przezwyciężenie i powrót do boskiego życia, strach może być naprawdę przezwyciężony. Po długim błądzeniu powiodło się nam na granicy nadziei i oczekiwań tego ziemskiego świata. Wielość doświadczeń, wzloty i upadki tego życia doprowadziły nas do pewnego spokoju. Stoimy już z dala od głośnej i gorączkowej zapobiegliwości tego życia. I ten stan życiowy pewnego dnia zaprowadzi nas przed bramy Gnostycznej Wspólnoty i pozwoli nam poznać jej cel I plany. W tej Gnostycznej Wspólnocie zaczynamy odkrywać nas samych, dowiadujemy się i przeżywamy, kim i czym jest to „ja”. Rozpoznajemy, że jest ono produktem walki samoutwierdzania, całkowicie nieboskim i przez to odciętym od Boga, że jest ono uosobionym oporem przeciwko Bogu. Doświadczamy i doznajemy także, że to my jesteśmy tym „ja” i że chociaż my jako „ja” jesteśmy nieboscy, to może być również mowa o Iskierce Ducha w ludzkim systemie objawienia. To jest ta pozostała reszta dawno zagubionego i zapomnianego bosko – ludzkiego stanu bytu. Ponowne ożywienie tej Iskry Ducha, przywrócenie do dawnego stanu prawdziwego boskiego człowieka prowadzi do przezwyciężenia strachu. Jeżeli to odrodzenie nie nastąpi, strach nigdy nie zniknie. Tak więc Gnostyczna Wspólnota uświadamia nam nasze życiowe zadanie: prostuj ścieżki dla Pana w sobie, toruj drogę dla rozwoju iskry Ducha. Na początku to żądanie rozumiemy w niewłaściwej mierze. Próbujemy je wypełnić tym „ja” dla tego „ja”. Mówimy: Ja chcę zrobić wolną drogę dla ponownego nawiązania łączności z Duchem. Jednak także ta działalność ma podstawę w strachu, strachu bytu, Odpowiednie do tego są nasze doświadczenia. Odrodzenie Ducha stawia jeden podstawowy warunek w ludzkim systemie objawienia, który brzmi: „Ja” musi stawać się coraz mniejsze, aby ten Drugi, Jądro Ducha, Chrystus w nas mógł znowu się rozwijać, ponieważ „ja” jest ziemskie, nigdy nie może stać się boskim i dlatego też nie może być wypełnione Duchem.
W ten sposób także w Gnostycznej Wspólnocie kontynuujemy nasze doświadczenia aż osiągniemy stopień uświadomienia, który wypływa z gotowości: Jestem gotów stawać się mniejszy. Jestem gotów całą aktywność „ja” sprowadzić do minimum. Nie chcę więcej być panem, lecz tylko sługą w domu. Jestem gotów wszystkiego zaniechać, co mogło by być przeszkodą w rozwoju Ducha. Nie moja, lecz Twoja wola niech się dzieje. To jest stan neutralizacji „ja” i jego woli. Element spokoju i ciszy zaczyna w nas działać. Uganianie się, walka utrzymania się i samoutwierdzanie ustają. Opór „ja” zostaje przezwyciężony i zupełnie inna siła nas przenika, siła, która nie pochodzi z tego świata. To jest Siła Chrystusowa, na podstawie, której można wreszcie rozpocząć ścieżkę: Odrodzenia boskiego, zawierzonego w planie tworzenia, prawdziwego człowieka. Na problem strachu musimy spojrzeć zupełnie inaczej, aniżeli jest to ogólnie przyjęte. Jeśli tego nie uczynimy, to będziemy, a przez to także i Gnostyczna Wspólnota, na najlepszej drodze, aby stać się podobnymi do tego świata. Po pierwsze musimy sobie zadać pytanie: Co jest przyczyną strachu? Główną przyczyną jest skutek grzechu pierworodnego. Człowiek właściwie powinien dążyć przez strach do świadomości swego grzesznego stanu. Powinien rozpoznać, że stan życia w strachu, jako że inaczej w naturze śmierci być nie może, był przewidziany w Boskim Planie jako niemożliwy. Aby więc stać się w absolutnym sensie wolnym od strachu, musiałby zostać przywrócony pierwotny bosko-ludzki stan. Przyjrzyjmy się teraz jak większość ludzi daremnie usiłuje się uporać z tym problemem aż po dzień dzisiejszy. Ludzkość żyje w fatalnym złudzeniu, że strach można unieszkodliwić rzekomym jego przeciwieństwem, a więc odwagą. A my uczniowie Szkoły Duchowej? Czy wyzbyliśmy się już zupełnie tego złudzenia? Jeśli już rzeczywiście dokonaliśmy tego, wtedy rozpoznamy, że to, co zwykle określa się jako odwagę, rodzi się ze strachu i wobec tego jest właściwie reakcją strachu. Chodzi tylko o przytłumienie, a nigdy o rzeczywiste zwycięstwo nad strachem. Hermes mówi: Dobro jest najmniejszą cząstką zła. Analogicznie do tego można powiedzieć: Odwaga jest najmniejszą cząstką strachu.
Sprawdźmy słuszność tego wywodu. Faktem jest, że strach znajduje się w każdej dialektycznej istocie natury. To jest przecież, jak już wspomniano, dowodem jej nieboskości. To więc, co powinno być sygnałem do zasadniczego zwrotu, staje się motorem niepohamowanej i zażartej walki samoutwierdzania się wszystkich przeciw wszystkim. Jakże słuszne jest stwierdzenie zapisane w Katechizmie Heidelberskim, stwierdzające, że człowiek natury jest skłonny nienawidzić Boga i Jego stworzenia. Ponieważ strach bardzo przeszkadza skutecznemu prowadzeniu walki o byt, nie pozostaje nic innego, jak właśnie być ofiarnym, co oznacza, że fakt strachu nie może być prawdą. Kto się bowiem bezwolnie poddaje strachowi, niechybnie zostanie zmiażdżony przez antagonistyczne siły. Innymi słowy: Jest się więc ofiarnym ze strachu. Gdyby odwaga była rzeczywiście środkiem leczniczym przeciwko strachowi, to strach musiałby dawno zniknąć ze świata, co przecież niezliczeni ludzie w toku dziejów świata dowiedli we wszelkich niebezpiecznych i beznadziejnych sytuacjach swoją odwagą i ofiarnością! Czy strach stał się przez to mniejszy?
Ten, kto nie pozwoli się zwieść, musi przyznać, że strach w dobie atomu na pewno nie jest mniejszy aniżeli za czasów pierwotnego człowieka z maczugą. Jedynym, czym dzisiejszy człowiek wyprzedza pierwotnego człowieka jest to, że ma o wiele więcej możliwości rozrywki. Nie istniał wtedy taki doskonale zorganizowany przemysł rozrywkowy, jak to ma miejsce dzisiaj. Ofiarowuje się człowiekowi każdy rodzaj spędzenia czasu, zawsze coś się dzieje albo całkiem po prostu mamy „coś pilniejszego” do zrobienia. Dlatego nie jest się tak bardzo zdanym na siebie samego z tym tłumieniem strachu rozrywkami. Ludzie pomagają sobie zgodnie w tym aspekcie, w rezultacie jednak przeszkadzają w tym niezbędnym dla prawdziwego duchowego postępu dążeniu, które mogłoby prowadzić do samorozpoznania. Tak więc „nasi przyjaciele” wzmacniają nas „odwagą”, aby nasi „nie-przyjaciele” nie stali się za „odważni”. A „przyjaciele” naszego „wroga” pomagają w tym, abyśmy grzecznie pozostali w strachu itd. Dialektyczne błędne koło iluzji funkcjonuje więc całkiem dobrze. Rzeczywiście nie ma nic nowego pod słońcem! Strach jest do dzisiejszego dnia nieopanowanym problemem. I właśnie z tego powodu strach nie jest tematem nadającym się do towarzyskich konwersacji. To jest tabu, coś, o czym się nie rozmawia. Czyż nie jest tak, że kiedy ludzie mają się zająć problemem strachu, strach ich opanowuje? Przy tym temacie można by tak łatwo stracić twarz. A tego musi się za wszystko w świecie uniknąć! Bezwzględna większość łudzi nigdy nie przyzna się dobrowolnie, że nie jest wolna od strachu. Kiedy zapytalibyśmy o to dowolnego, przeciętnego człowieka bezpośrednio bez konwenansów, wtedy odpowie on, raczej oburzony: „Co? Ja i strach?” Po tych wszystkich negatywnych ustaleniach możemy sobie postawić pytanie: Jak możemy definitywnie, a więc raz na zawsze uwolnić się od strachu? Ta odpowiedź powinna być nam wszystkim dawno znana, przynajmniej teoretycznie: Przez kroczenie duchową ścieżką wyzwolenia.
A ponieważ zrozumienie istnieje na początku ścieżki, można stwierdzić, że człowiek, który szczerze się przyznaje, że jest opanowany strachem, wykazuje w pewnym sensie więcej odwagi, aniżeli, ten, który nie chce się do tego przyznać. Być może teraz zrozumiemy słowa zapisane w Biblii: „Z bojaźnią i ze drżeniem zbawienie swoje sprawujcie” (Fil.1, 12). Oznacza to, że nie wolno nam absolutnie w żaden sposób unikać samorozpoznania. Dlatego współczesna Szkoła Złotego Różokrzyża nie jest z pewnością szkołą tłumienia strachu, lecz od samego początku do chwalebnego przezwyciężenia Szkołą, w której zmienia się świadomość. Jak długo nie realizujemy tej zmiany świadomości, tak długo będziemy musieli jeszcze często powtarzać lekcję, którą Mefisto udziela szukającemu Faustowi: „W zmienionej postaci użyję wściekłej przemocy”. Tak więc stawanie się świadomym jest nie tylko radosnym, lecz na początku przede wszystkim bolesnym procesem. „Ja” wołałoby właściwie utwierdzać samego siebie, zamiast widzieć samego siebie zdemaskowanym. Będziemy zmuszeni do prawdziwego poznania, że przyczyna strachu nie jest na zewnątrz, lecz w naszym „ja”, i że to „ja” musi być najpierw złożone w ofierze, czyli umniejszone do granicy niezbędnego biologicznego minimum, jeżeli strach, troska i trwoga pod każdą postacią mają zdecydowanie zniknąć z naszej istoty. Gnostycyzm nie jest zainteresowany ani bojaźliwym, ani tak zwanym „bohaterskim „ja” – żąda totalnego ofiarowania tego „ja”. Z tego wynika, że nie unikniemy endury. Do tej drogi oczywiście jest także potrzebna odwaga. Jednak ta odwaga jest nieskończenie piękniejsza i wznioślejsza, aniżeli nam dotychczas znana. W żaden sposób nie da się jej porównać z odwagą bohatera natury. Ta odwaga, która nie pochodzi z „ja”, nie da się, logicznie to ujmując, zastosować do celów wytyczonych przez „ja”. To jest odwaga o całkiem innym wymiarze, jest niedialektyczna, co oznacza, że ona nie zmieni się znowu przy najbliższej okazji w jej przeciwieństwo, w strach. Tylko ten, kto zna zasadniczo inną odwagę z poznania, pojmuje to słowo w jego pełnym znaczeniu: „Kto sam siebie przezwycięży, jest silniejszy aniżeli ten, który zdobył całe miasto”. Uwolniony człowiek z odrodzoną duszą związaną z Duchem, czy to z ziemską istnością czy też bez niej, strukturalnie i zasadniczo stoi ponad każdą postacią strachu. Tylko on jest w stanie wzmocnić nieprzemijającą odwagą inne łaknące uwolnienia dusze, której to odwagi te dusze tak pilnie potrzebują dla osiągnięcia ich wzniosłego celu.
Pentagram nr 117 (4/2019)
Temat numeru: Czasy się zmieniają, a my zmieniamy się wraz z nimi