INSPIRACJA 6 – Alchemiczne gody Chrystiana Różokrzyża, Dzień szósty

Skarbnica tekstów duchowych

Zdobywaj wiedzę o ukrytej w Tobie boskości za pośrednictwem naszych bezpłatnych programów internetowych.

MISTERIA ZŁOTEGO RÓŻOKRZYŻA

DUCHOWA INSPIRACJA 6 – Alchemiczne gody Chrystiana Różokrzyża, Dzień szósty


Alchemiczne gody Chrystiana Różokrzyża, Dzień szósty – PODCAST

Następnego dnia rano, kiedy zbudziliśmy jedni drugich, posiedzieliśmy jeszcze chwilę razem, żeby omówić, co z tego wszystkiego wyniknie. […] Kiedy tak rozmawialiśmy dłuższą chwilę, wszedł do środka starszy mężczyzna, powitał nas i rozejrzał się, czy wszystkie rzeczy są gotowe i czy procesy wystarczająco postąpiły naprzód. […]

Niedługo potem weszło kilku paziów, którzy przynieśli pewną ilość drabin, lin i wielkich skrzydeł. Rozłożyli to wszystko przed nami i odeszli. A Starzec zaczął: „Drodzy synkowie, każdy z was musi dzisiaj mieć stale przy sobie jedną z tych trzech rzeczy. Możecie zdecydować, czy wybierzecie sami, czy będziecie losować.” Odpowiedzieliśmy, że chcemy wybrać sami. „Nie”, powiedział Starzec, „musi o tym zdecydować losowanie.” Po czym wyjął trzy małe karteczki. Na jednej napisał „drabina”, na drugiej „lina”, a na trzeciej „skrzydła”. Włożył te karteczki do kapelusza i każdy musiał ciągnąć. I co wyciągnął, to mu-siał wziąć.

Ja jednak dostałem drabinę, co bardzo mnie zasmuciło, ponieważ była długa na dwanaście stóp i dość ciężka. Musiałem ją nosić, podczas gdy inni mogli sobie owinąć linę dookoła siebie.
Nie minął jednak nawet kwadrans, kiedy na górze nad nami otwarty został okrągły otwór i zobaczyliśmy naszą Dziewicę. Zawołała do nas w dół, złożyła nam życzenia miłego dnia i poprosiła, byśmy weszli na górę. Kiedy już wszyscy znaleźliśmy się na górze, otwór został znowu zamknięty, a my zostaliśmy przyjaźnie powitani przez Dziewicę.

Sala ta była tak wielka jak wieża i miała sześć pięknych nisz, znajdujących się nieco powyżej sali. Prowadziły do nich trzy stopnie. Zostaliśmy rozdzieleni do tych nisz, żebyśmy się tam modlili za życie Króla i Królowej.

A gdy tylko wykonaliśmy nasze zadanie, dwanaście osób – byli to nasi muzycy – wniosło przez małe drzwi jakiś dziwny, podłużny przedmiot i ustawiło pośrodku. Moi towarzysze uznali, że była to fontanna. Ja jednak zauważyłem, że znajdowały się w nim ciała. Albowiem dolna skrzynia miała kształt owalny i była na tyle duża, że mogło tam leżeć razem sześć osób.

Następnie znowu wyszli wziąwszy swoje instrumenty i miłą muzyką towarzyszyli naszej Dziewicy i jej sługom w wejściu z powrotem. […]

Następnie Dziewica otworzyła niewielką szkatułkę, w której znajdował się okrągły przedmiot, podwójnie zawinięty w zieloną taftę. Włożyła go do basenu na samej górze i przykryła go przykrywką, mającą wiele otworków i rancik. Skropiła go lekko wodą, którą spreparowaliśmy poprzedniego dnia. Fontanna natychmiast zaczęła znowu pracować, woda jednak czterema małymi rurkami odprowadzana była z powrotem do basenu. Pod spodem najniższy basen wyposażony był w wiele bolców, na których dziewice powiesiły swoje lampki, ażeby rozgrzały kocioł i doprowadziły wodę do wrzenia. Gdy tylko woda zaczęła bulgotać, skapywała przez wiele małych dziureczek prosto na ciała. Była tak gorąca, że rozpuściła i rozwiązała wszystkie ciała.

Przez prawie dwie godziny fontanna biła tak sama z siebie. Im dłużej to trwało, tym jednak była słabsza. […]
Wreszcie doszło do tego, że fontanna wyczerpała się i nie chciała już bić. Dlatego Dziewica poleciła, by przyniesiono złotą kulę. U dołu fontanny znajdował się zaś kurek odpływowy. Tą drogą wypuściła ona całą materię, która rozpuściła się pod wpływem gorących kropli, do kuli. Było to coś bardzo czerwonego. Resztę wody, która pozostała powyżej w kotle, wylano.

Po mniej więcej kwadransie pokrywa nad nami została odsunięta i polecono nam wejść na górę. Tak jak przedtem, posłużyliśmy się w tym celu skrzydłami, drabinami i linami. […]

Kiedy i to mieliśmy już za sobą i otwór został zamknięty, ujrzałem pośrodku sali kulę zawieszoną na mocnym łańcuchu. W sali tej nie było niczego innego, jak tylko same okna i drzwi – pomiędzy każdą parą okien zawsze znajdowała się jedna para drzwi, przesłaniających wielkie polerowane zwierciadła. Okna i drzwi były optycznie tak ustawione względem siebie, że słońce, mimo że świeciło wtedy nad wyraz mocno, padało tylko na jedne drzwi. Kiedy okna otwarto dla słońca i uchylono drzwi zakrywające zwierciadła, w całej sali we wszystkich miejscach znajdowały się same słońca, które – dzięki sztucznemu załamaniu promieni – wszystkie oświetlały wiszącą pośrodku kulę. A ponieważ była ona doskonale wypolerowana, roztaczała teraz blask tak mocny, że żaden z nas nie mógł otworzyć oczu. Dlatego też musieliśmy wyglądać przez okna, aż kula dobrze się rozgrzała i nastąpił oczekiwany efekt.

Po przekąsce wróciliśmy znowu do pracy, ponieważ kula dostatecznie wystygła. Musieliśmy ją ostrożnie i z wysiłkiem zdjąć z łańcucha i postawić na ziemi. Wywiązała się wtedy dyskusja, jak mamy ją otworzyć, ponieważ polecono nam przedzielić ją przez środek. W końcu przydatny okazał się ostry diament. Kiedyśmy przy jego pomocy przepołowili kulę, nie było w niej już niczego czerwonego, a tylko piękne, wielkie, śnieżnobiałe jajo. […]

Staliśmy dookoła tego jaja i cieszyliśmy się tak, jakbyśmy sami je znieśli. Ale Dziewica kazała je zaraz wynieść, zostawiła nas znowu samych i zamknęła drzwi tak jak przedtem. […]

Musieliśmy jednak znowu przez piętnaście minut razem czekać, aż otworzono nad nami trzeci otwór i za pomocą naszych narzędzi wydostaliśmy się na czwarte piętro. W tejże sali znaleźliśmy wielkie miedziane naczynie wypełnione żółtym piaskiem, ogrzewane niewielkim ogniem. Włożono do niego jajo, ażeby całkiem dojrzało. […]

Nasze jajo zostało wyjęte, gdy tylko było gotowe. Nie potrzeba było go nakłuwać, ponieważ ptak, który był w środku, wkrótce sam się wydostał i okazał się bardzo wesoły, był jednak bardzo zakrwawiony i nieforemny. Położyliśmy go najpierw na ciepłym piaseczku. Wtedy jednak Dziewica kazała nam wziąć go na łańcuch, zanim dostanie coś do jedzenia, bo w przeciwnym razie dałby się nam wszystkim we znaki. Potem przyniesiono mu jedzenie. Było to z pewnością nie co innego, jak krew tych, którym ścięto głowy, rozcieńczona spreparowaną wodą. Dzięki temu ptak na naszych oczach tak wyrósł, że zrozumieliśmy, dlaczego Dziewica nas przed nim ostrzegała. Dziobał i tak wrogo drapał pazurami wokół siebie, że gdyby dopadł kogoś, tak jak tego chciał, to szybko by się z nim uporał.

Był teraz całkiem czarny i dziki. Dlatego przyniesiono mu inne danie, być może krew innej królewskiej persony. Przez to wypadły mu wszystkie czarne pióra i na ich miejsce wyrosły śnieżnobiałe. Stał się też nieco bardziej oswojony i łatwiej było się z nim obchodzić. Tak całkiem jednak jeszcze mu nie ufaliśmy. Po trzecim posiłku jego pióra zaczęły nabierać kolorów i stały się tak piękne, że tak pięknych barw w życiu nie widziałem. Stał się też niezwykle łagodny i tak przyjazny względem nas, że za zgodą Dziewicy zwolniliśmy go z uwięzi.

Po obiedzie nie pozwolono nam trawić go zbyt długo, lecz gdy tylko Dziewica opuściła nas razem z ptakiem, otwarto dla nas piątą salę, do której dostaliśmy się w sposób już nieraz 
opisywany i zaofiarowaliśmy swoje usługi. W sali tej przygotowano dla naszego ptaka ką- piel. Woda była tak zabarwiona białym pudrem, że wyglądało, jakby to było czyste mleko. […]

W tej kąpieli stracił on wszystkie pióra i stał się gładki jak człowiek. […]

W końcu puściliśmy go wolno, a on wyskoczył z miednicy i był tak lśniąco gładki, że miło było na niego spojrzeć. […]

W międzyczasie pod miednicą rozpalono silny ogień i tak długo podgrzewano wodę po kąpieli, aż stała się niebieskim kamieniem. Wyjęliśmy go i rozkruszyli, a potem musieliśmy go utrzeć na jakimś kamieniu i w końcu tym barwnikiem pomalowaliśmy całą skórę ptaka na niebiesko. Po tym zabiegu wyglądał on jeszcze cudowniej, ponieważ był cały niebieski, aż po głowę, która pozostała biała.

Na tym skończyła się nasza praca na tym piętrze i po tym, jak Dziewica wyszła od nas ze swym niebieskim ptakiem, zostaliśmy wezwani przez otwór na szóste piętro. Tam też udaliśmy się.

Tam bardzo zatroskaliśmy się, ponieważ pośrodku ustawiono niewielki ołtarz, podobny do tego, który został opisany w sali Króla. Znajdowało się na nim sześć wymienionych przedmiotów, a on sam, ptak, był siódmy. Najpierw postawiono przed nim niewielką fontannę, a on pociągnął z niej spory łyk. Następnie dziobnął białego węża, tak że zaczął silnie krwawić. Krew tę musieliśmy zebrać do złotej szali i wlać ją ptakowi do gardła, który się przed tym wszelkimi siłami bronił. Potem zanurzyliśmy głowę węża w fontannie, przez co z powrotem ożył i dał nura do swojej czaszki, tak że go długo nie widziałem. […]

Po pewnym czasie biedny ptak sam pokornie położył szyję na księdze i ochoczo zgodził się na to, by jeden z nas, przedtem wskazany losem, ściął mu głowę. Nie było ani kropli krwi, póki nie rozcięto mu piersi; wtedy buchnęła krew tak jasna i świeża, jakby to było rubinowe źródełko. Jego śmierć wzięliśmy sobie bardzo do serca, mogliśmy się jednak pocieszać tym, że nagi ptak nie na wiele by nam się przydał. […]

Pozostawiliśmy więc sprawy swojemu losowi, uprzątnęliśmy ołtarz i pomogliśmy Dziewicy spalić na ołtarzu ciało ptaka na popiół, razem z dołączoną tabliczką; spaliliśmy go ogniem wziętym od małego światełka. Popiół został potem jeszcze parę razy oczyszczony i zebrany do szkatułki z drzewa cyprysowego.

Gdy tylko przekroczyliśmy próg, muzycy kazali się nam rozchmurzyć i pójść za nimi na górę kręconymi schodami. Wyprowadzili nas ponad siódme piętro, pod dach. Tam zastaliśmy Starca, którego jak dotąd nie widzieliśmy; stał on przy małym okrągłym piecyku. Gdy tak rozmawialiśmy, nadeszła Dziewica ze swoją szkatułką. Pośmiawszy się z nas do woli, przesypała popiół do innego naczynia i napełniła pudełko jakimś innym materiałem, mówiąc, że musi teraz także innych sztukmistrzów wywieść w pole. […]

Naszym zadaniem było zwilżanie popiołów spreparowaną uprzednio wodą, tak że stały się one czymś w rodzaju luźnej masy. Następnie postawiliśmy tę masę na ogniu, żeby się dobrze rozgrzała. Potem jeszcze gorącą przelaliśmy do dwóch małych form albo modeli i pozostawiliśmy, żeby trochę ostygła. […]

Otworzyliśmy formy i ujrzeliśmy w środku dwie piękne, jasne, prawie przeźroczyste postacie, jakich oko ludzkie nigdy jeszcze nie widziało, chłopca i dziewczynkę, długich na cztery cale. Najbardziej zdziwiło mnie to, że ciała ich nie były twarde, lecz miękkie i mięsiste, jak u człowieka. Nie było w nich jednak życia, tak że w końcu uznałem, że także obraz Pani Wenus powstał w ten sam sposób. Położyliśmy te anielskie dzieci na dwóch małych atłasowych poduszeczkach i przyglądaliśmy się im dobrą chwilę, tak że na widok tych misternych postaci całkiem zamilkliśmy. […]

Starzec jednak oderwał nas od tego i kazał nam wciąż wlewać do ust małych figurek po jednej kropli krwi ptaka, zebranej do złotej szali. Rosły one skutkiem tego wyraźnie, a ponieważ przedtem były bardzo małe, to teraz stawały się w swych proporcjach coraz piękniejsze.

Teraz stały się one tak duże, że zdjęliśmy je z poduszek i położyliśmy je na długim stole przykrytym białym aksamitem. Następnie Starzec kazał nam przykryć je aż po piersi białym, delikatnym, złożonym na pół atłasowym jedwabiem, co z powodu ich niewypowiedzianego piękna uczyniliśmy nad wyraz niechętnie.

Muszę się jednak streszczać. Nim jeszcze zużyliśmy całą krew, miały one już zwykły wzrost dorosłego człowieka i złociste kręcone włosy. Wspomniany wyżej obraz Wenus był w porównaniu z nimi niczym. Nie było jednak w nich jeszcze naturalnego ciepła ani czucia, były jeszcze martwymi obrazami, jednakże żywego i naturalnego koloru.

Starzec obawiał się, ażeby zanadto nie wyrosły, i dlatego nie pozwolił już im więcej dawać jeść, tylko przykrył im twarze tkaniną i polecił, by dookoła stołu zamocowano pochodnie. (Tu muszę ostrzec Czytelnika, żeby nie uważał tych świateł za niezbędne, ponieważ zamiarem Starca było to, byśmy nie zauważyli, kiedy wstąpi w nie dusza. I też nie bylibyśmy tego widzieli, gdybym wcześniej dwukrotnie nie zauważył płomieni. Pozostawiłem jednak trzech pozostałych w tym przekonaniu, i także Starzec nie wiedział, że zauważyłem coś więcej). Polecił nam przy tym, byśmy zasiedli na ławie przy stole. Wkrótce nadeszła Dziewica z muzyką i wszelkim sprzętem. Niosła dwie piękne białe suknie, jakich nigdy w zamku nie widziałem i także nie umiem ich opisać. Miałem wrażenie, że były z czystego kryształu, ale miękkiego i nieprzeźroczystego. […]

Po wielu ceremoniach weszło sześć dziewic, z których każda niosła wielką tubę owiniętą jakimś zielonym, łatwopalnym materiałem, niczym wieńcem. Jedną z nich wziął Starzec. Po tym, jak usunął z wezgłowia parę świateł i odsłonił twarze postaci, jednej z nich przytknął tubę do ust, i to tak, że górna, szeroka jej część znalazła się dokładnie pod opisanym otworem.

Moi towarzysze patrzyli cały czas na postacie. Mnie jednak przyszło na myśl coś innego. Ponieważ gdy tylko listowie albo wieniec na tubie został zapalony, zobaczyłem, że otwór otworzył się i jasny ognisty promień przemknął w dół i wstąpił do martwego ciała. Następnie otwór został znowu zamknięty, a tuba – usunięta.

Moi towarzysze padli ofiarą tego przedstawienia, ponieważ myśleli, że życie wstąpi w postać za pośrednictwem ognia wieńca. Albowiem gdy tylko postać uzyskała duszę, zaczęła otwierać i zamykać oczy, ale nie ruszała się prawie wcale. Następnie Starzec przytknął kolejną tubę do jej ust, podpalił ją i dusza została przez tubę spuszczona w dół. Miało to miejsce trzykrotnie w odniesieniu do każdej postaci. Następnie wszystkie światła zostały zgaszone i wyniesione. Aksamitne pokrycie stołu zostało na nie zarzucone, a potem rozłożono i usłano lektykę. Zawinięte postacie zostały następnie przeniesione do niej i, po usunięciu okrycia, ułożone obok siebie. Spały tak dobrą chwilę za zasłoniętymi firankami.

Jeśli idzie o nas, to siedzieliśmy cicho i czekaliśmy, aż nasza para małżeńska się obudzi. Trwało to mniej więcej pół godziny, po czym znów pojawił się zadziorny Kupido i pozdrowiwszy nas wszystkich po kolei pofrunął ku nim za firankę i tak długo ich poszturchiwał, aż się obudzili. Przebudzeniu ich towarzyszyło ich wielkie zdziwienie i myśleli oni, że od chwili, gdy zostali ścięci, spali aż do tej pory.

Wkrótce potem przyszła sama Dziewica i po tym, jak pozdrowiła uniżenie młodego Króla i Królową, którzy czuli się jeszcze trochę słabo, i ucałowała ich dłonie, podała im dwie wspomniane piękne szaty, które oni ubrali, a następnie wstali. Przygotowane już były dwa piękne krzesła, na których usiedli i zostali przez nas z uprzejmym ukłonem pozdrowieni, za co Król we własnej osobie najłaskawiej podziękował i okazał w zamian wszelką łaskę.

Ponieważ była już godzina piąta, nie można było dłużej zwlekać. Gdy tylko najważniejsze rzeczy zostały załadowane, kręconymi schodami w dół, przez wszystkie bramy, mijając wszystkich strażników musieliśmy doprowadzić młode królewskie osoby aż na statek. Wsiedli oni na statek razem z kilkoma dziewicami i Kupidynkiem, i tak szybko odpłynęli, że wkrótce straciliśmy ich z oczu. […]

Podczas tej kolacji był z nami również Starzec, będący dla nas surowym inspektorem. Albo-wiem nikt nie mógł niczego wyrazić tak rozumnie, by on nie potrafił tego albo zbić, albo poprawić, albo przynajmniej mądrze skomentować. Od tego człowieka najwięcej się nauczyłem i byłoby z pewnością dobrze, gdyby każdy udał się do niego i słuchał jego nauk – wtedy w wielu przypadkach byłoby lepiej.

Po spożyciu wieczornego posiłku Starzec zaprowadził nas najpierw do swoich komnat ze zbiorami sztuki, które znajdowały się w bastionie ukryte to tu, to tam. Tam oglądaliśmy tak rzadkie twory natury oraz inne rzeczy, które rozum ludzki stworzył na wzór natury, że i przez cały rok mielibyśmy wystarczającą ilość do oglądania. Zajmowaliśmy się tym jednak przy światłach do późnej nocy.

A kiedy w końcu bardziej już chciało nam się spać niż oglądać te osobliwości, zostaliśmy rozlokowani w komnatach. Mieliśmy tam w murze nie tylko bardzo dobre łóżka, lecz po-nadto bardzo piękne pokoje, i stąd tym bardziej dziwiliśmy się, dlaczego poprzedniego dnia musieliśmy się tak męczyć. W jednej z tych komnat mogłem dobrze wypocząć, a ponieważ byłem właściwie wolny od trosk a także zmęczony ciągłą pracą, cichy szum morza pomógł mi zapaść w głęboki i spokojny sen, w którym – śniąc – pozostawałem od jedenastej do ósmej rano.