Biuro wolności

Siedział w poczekalni już dobre pół godziny, kiedy napięcie w końcu go opuściło. Rozejrzał się. W pomieszczeniu znajdowało się około osiemdziesięciu osób, z czego połowę stanowiły kobiety.

Przyjrzał się dokładniej. Przeciętni przedstawiciele populacji, stwierdził. Zaniedbane kobiety i niechlujni yuppies, kilka starszych pań, młodzieniec z tatuażami na nogach i kilku mężczyzn po czterdziestce, podobnych do niego samego, w niebieskich
i szarych prochowcach. Czyżby oni wszyscy…? Dziewczyna w wieku około szesnastu lat przyglądała mu się z daleka. To wciąż jeszcze dziecko, dlaczego już tęskni za wolnością? O co jej może chodzić? Jest za młoda, żeby sobie z tym poradzić!

– Pan Van der Vloot, pokój numer 3!

Ach, nadeszła jego kolej. Z westchnieniem ulgi skierował się do pokoju nr 3. Drzwi były otwarte. Za biurkiem siedział dość młody mężczyzna w szarym garniturze. Wskazał mu krzesło i odmówił uściśnięcia wyciągniętej do niego dłoni. Uśmiechnął się sucho i oznajmił:

– To sprawa formalna, a nie osobista. Przeczytałem pana zgłoszenie i przygotowuję dla pana paszport wolności.
– Ale – wybełkotał – myślałem, że dostanę zaproszenie na rozmowę kwalifikacyjną?
– Rozmowa nie jest konieczna. Pana wniosek został zatwierdzony.

Oszołomiony, obserwował spokojne ruchy mężczyzny, który wyciągnął szarą kartę z czerwoną kropką.

– Proszę o podpis. Jest tu pana DNA. Jeśli ma pan jakieś pytania lub chce coś zgłosić, niech pan naciśnie ten czerwony przycisk. Jestem pana osobistym asystentem i pozostaję zawsze do pana dyspozycji. Udzielę panu wszelkiej potrzebnej pomocy.

Przesunął kartę po biurku w stronę Van der Vloota.

– Och, hmm… to coś zupełnie innego, niż myślałem. Mogę się z panem skontaktować za pomocą tej karty? W takim razie jak ma pan na imię?
– Oczywiście nie mógł pan wiedzieć, jak to działa, a moje imię nie ma tu nic do rzeczy. Może mnie pan zapytać o wszystko, w każdej chwili. Proszę już iść, żyć i robić użytek ze swojej wolności. Niech się pan nią cieszy.

Van der Vloot po raz ostatni obejrzał się, zanim opuścił pokój, całkowicie zdezorientowany. Mężczyzna bez imienia rzucił mu pozbawione wyrazu spojrzenie
i skinął głową na pożegnanie.

Gdy był już na zewnątrz, z paszportem spoczywającym w kieszeni na piersi, postanowił zrobić coś, co chodziło mu po głowie już od dawna, mimo że wydawało się nieco dziecinne. Przejechać się pociągiem, bez biletu. Przeskoczył bramkę wejściową na stacji kolejowej i wsiadł do pierwszego lepszego pociągu. Gdy usiadł, przez chwilę poczuł coś w rodzaju triumfu, lecz chwilę później uczucie to minęło. Po prostu siedział w pociągu. Na kolejnej stacji wysiadł, znalazł jakieś zaciszne miejsce i nacisnął czerwoną kropkę na karcie.

– Tak, słucham? – usłyszał głos mężczyzny bez imienia.
– Ee, zrobiłem użytek z mojej karty wolności – powiedział Van der Vloot
– I?
– Nie podobało mi się.
– No cóż, proszę sprobować jeszcze raz.

Spróbował więc. Wsiadł do międzynarodowego pociągu i zajął miejsce w pierwszej klasie. Nic się nie działo, do czasu aż dojechali do granicy. Pojawił się konduktor i zaczął sprawdzać bilety.

Van der Vloot odważnie spojrzał na mężczyznę:

– Nie mam – powiedział hardo.
Konduktor westchnął. – Poproszę dowód osobisty.
– Dowodu też nie mam.
– W takim razie będzie pan musiał pójść ze mną.
– Nigdzie nie pójdę.

Konduktor ponownie westchnął i wezwał posiłki. Van der Vloot nie ruszył się z miejsca. Wydało mu się to ekscytujące. Nie mogli mu nic zrobić. Miał kartę wolności. Powiedział o niej konduktorowi, który wpatrywał się w niego z namysłem.

– Nie wiem, co pan chce osiągnąć w ten sposób – odpowiedział w końcu. – Policja pana zabierze i w najlepszym razie dostanie pan grzywnę. Nie ma darmowych biletów na pociąg.
– Myli się pan – odparł Van der Vloot – to karta wolności, która obejmuje wszystko. Gwarantuje absolutną wolność!
– Wytłumaczy pan to policji.

Zrobił to chwilę później. Na widok jego karty wolności, funkcjonariusz parsknął śmiechem.

– Dopóki nie jest to karta kredytowa, żartownisiu, na nic ci się ona nie przyda i na pewno stąd nie wyjdziesz.

W końcu, ku jego zaskoczeniu, musiał przyjechać po niego syn.

– Co się dzieje, tato? Jak to się stało, że wsiadłeś do pociągu międzynarodowego bez biletu? Czy coś jest nie tak z twoim mózgiem?
– Nie – westchnął Van der Vloot, darując sobie wyjaśnienia. Gdy tylko syn wyszedł, nacisnął czerwony przycisk.
– Tak? – usłyszał ponownie.
– Policja zabrała mnie z pociągu i dostałem grzywnę! – powiedział ze złością.
– Tak, to logiczne. Nie wolno wsiadać do pociągu bez biletu.
– Ale przecież mam kartę wolności! I mimo to zostałem aresztowany! Jaki jest sens posiadania tej karty?
– Zrobił pan to, prawda? Wreszcie mógł pan to zrobić, co?
– Tak, ale nie chciałem dostać kary!
– To, jak reagują inni ludzie, nie jest objęte pana kartą wolności.
– Więc jaki z niej pożytek, cóż za bezwartościowa rzecz!
– Absolutnie nie jest bezwartościowa. Gwarantuje panu pełną swobodę. Radziłbym spróbować ponownie, a przekona się pan, że może robić, co zechce. Jest pan całkowicie wolny.

Van der Vloot poszedł do pracy. Otworzył drzwi z napisem „zakaz wstępu” i wszedł do środka. Nie uszedł więcej niż kilka metrów, gdy ktoś zastąpił mu drogę.

– Proszę stąd wyjść – powiedział mężczyzna – i to szybko.
Ponieważ mężczyzna był typem twardziela, Van der Vloot rzeczywiście wyszedł.

Następnie spełnił kolejne swoje pragnienie. Zapukał do drzwi młodej sąsiadki.

– Dzień dobry, sąsiedzie – powiedziała zaskoczona – Czy coś się stało?
Od razu zrobiło się niezręcznie. Spojrzała na niego tak życzliwie… Była atrakcyjną kobietą i patrzyła wprost na niego, czekając na odpowiedź.

– Hmm, hmm – wyjąkał – pomyślałem, że zawsze pcha pani ten ciężki kosz na śmieci aż do rogu, i że może pani zachorować albo coś, i że w ogóle się nie znamy.

Spojrzała na niego zaskoczona i lekko rozbawiona.

– Jeśli dobrze rozumiem, chce mi pan pomóc? Bardzo miło z pana strony. Tak, nie poznaliśmy się jeszcze. Wyciągnęła do niego rękę.
– Jestem Charlotte. Mieszkam tu z sześcioletnim synem, który obecnie jest w szkole.
– Och, hmm, tak, rozumiem – powiedział Van der Vloot skonfundowany.

Poczuł, że twarz mu płonie, co było bardzo irytujące.

– Nazywam się Kees, Kees van der Vloot i w razie czego proszę dzwonić pod numer 67. Mieszkam tam z moją żoną Gerdą.

Kiedy wspomniał o żonie, jego twarz zrobiła się jeszcze bardziej czerwona. Zdołał jedynie powiedzieć:

– No to może wpadnie pani do nas na kawę z synkiem, byłoby miło.
Uśmiechnęła się promiennie i pokazała uniesiony w górę kciuk:

– Tak właśnie zrobię. Dziękuję, Kees!

Van der Vloot wreszcie opuścił to piekielne miejsce. W oddali ujrzał zbliżającą się żonę i szybko dał nura w alejkę. Z walącym sercem patrzył na kartę wolności, gotowy ją podrzeć lub spalić. Chętnie złożyłby skargę. Co za oszustwo! Wszyscy od zawsze mówili o Biurze Wolności i o tym, jak cudownie jest być całkowicie wolnym. Ale może to wina karty? Może nie zadziałała? Ciemnymi uliczkami ponownie dotarł do Biura Wolności. Lub raczej do budynku, w którym ono kiedyś się mieściło. Teraz bowiem na drzwiach widniał napis: „Biuro konsultingowe dla dzieci w wieku przedszkolnym”. Drzwi były zamknięte i wisiały na nich jaskrawe zasłony. Jak to możliwe?! Wściekły nacisnął czerwony przycisk.

– Tak, w czym mogę pomóc?
– Stoję przed drzwiami Biura. Gdzie ono się podziało!? – krzyknął wściekle Van de Vloot, patrząc na kartę.
– Biuro jest tam, gdzie zawsze było, proszę pana – brzmiała odpowiedź.
– Bzdura! – ryknął Van der Vloot – i ta cała karta też nie działa!
– Proszę zatem opowiedzieć, co się stało.

Van der Vloot zdał relacje z tego, co mu się przydarzyło, dodając, że nie odważył się uczynić tego, na co od dawna miał ochotę.

– Jeśli dobrze rozumiem, chciał pan pocałować tę młodą sąsiadkę, ale nie zrobił pan tego?
– Tak.
– No cóż, w takim razie nie widzę problemu.
– Nie widzi pan problemu? Nie wie pan, jakie to było żenujące! Stałem tam z twarzą czerwoną jak burak i wcale nie czułem się wolny!
– To dlatego, że odezwało się pańskie sumienie, panie Van der Vloot. Miał pan całkowitą swobodę. Mógł pan zrobić wszystko, co pan chciał, ale odkrył pan, że były to tylko pobożne życzenia, a nie prawdziwe pragnienie.
– Ileż więc warta jest ta wolność? To samo stałoby się, gdybym nie miał karty!
– Cóż, to prawda. Nie wiem, skąd wziął pan pomysł, że wszyscy będą pochwalać pańskie zachowanie, ale z pewnością jest pan wolny.

Był pan wolny przez cały czas, ale nie zdawał pan sobie z tego sprawy. Oczywiste jest, że wolność ma swoje konsekwencje. Tak to właśnie działa.
– Niewiarygodne, ktoś tu mnie robi w konia! Czy przez te wszystkie lata znajdowałem się na liście oczekujących, bez powodu? Nic nie zyskałem?
– Z pewnością coś pan zyskał. Teraz zdaje pan sobie sprawę, że musi również liczyć się z konsekwencjami. Ma pan pełną swobodę, może pan wybrać, co się panu żywnie podoba, łącznie z tym, co niesie z sobą przyjemne konsekwencje.
– Tak, ale – powiedział Van de Vloot po chwili – w takim razie to niczego nie zmienia, bo nie robię niczego innego niż to, co robiłem zawsze, zanim dostałem tę bezwartościową kartę.
– Ale już pan wie, że nic pan nie musi, prawda? Teraz, kiedy uwolnił się pan od złudzeń, że może bezkarnie robić to, na co ma ochotę, może pan porzucić wszystkie swoje dawne obiekcje i spojrzeć na życie świeżym okiem. Już nigdy nie pomyśli pan, że musi coś zrobić, bo to nieprawda. Nie będzie pan już walczyć z życiem, uznając je za niekończącą się walkę. Może pan przyjrzeć się możliwościom, jakie życie ma do zaoferowania, pomocy i życzliwości, jakie są obecne w pańskim życiu, oraz temu, jak bardzo jest pan uprzywilejowany w porównaniu z sytuacją sprzed kilku miesięcy. Pragnął pan tych wszystkich rzeczy, ponieważ uważał je pan za niedozwolone. Czy wie pan, jak wiele jest rzeczy, które może pan zrobić, a które są dobre dla pana i pańskiego otoczenia? I nie mam tu nawet na myśli wszystkich tych tzw. „dobrych uczynków”, lecz na przykład radosne nastawienie, miłe słowo, werwę, zadowolenie z życia, dobrą radę, pomocną dłoń, gdy jest potrzebna. I to wszystko jest dozwolone! Już pan to dzisiaj robił! Proszę to jeszcze raz przemyśleć. A jeśli będzie mnie pan potrzebował, może pan zawsze nacisnąć guzik. Może pan zawsze skontaktować się ze mną. Może pan też tylko o mnie pomyśleć, a możliwe, że już będzie pan znał właściwą odpowiedź.

Van der Vloot odwrócił się, zamierzając wrócić do domu. W połowie drogi jednak usiadł na ławce i zaczął gapić się na mijających go w pośpiechu ludzi. Nie mógł zrozumieć, co mu się stało. Czy to zdarzyło się naprawdę? Z całą pewnością wydawało się realne, ale z drugiej strony…
Rozmyślał jeszcze przez chwilę, gdy nagle mały promyk szczęścia wyłonił się z cichego miejsca w jego sercu i spowodował, że się uśmiechnął. W powietrzu zawirowała jakaś nieznana dotąd świeżość. Van der Vloot w końcu zrozumiał: nie otrzymał tego, czego pragnął, lecz to, czego potrzebował! Jego złudzenia odeszły, a zamiast nich w jego wnętrzu pojawił się mały szczęśliwy punkcik, którego nigdy wcześniej nie zauważył. Uczucie to miało nieznaną dotąd jakość, tak różną od tego, co znał… Westchnął, wstał i postanowił bez względu na wszystko odnaleźć jego źródło. Teraz poczuł się gotowy, żeby wrócić do domu.

https://logon.media/pl/logon_article/biuro-wolnosci/
Zdjęcie: Ahmed Badawy on Unsplash CCO