Skarbnica tekstów duchowych
Zdobywaj wiedzę o ukrytej w Tobie boskości za pośrednictwem naszych bezpłatnych programów internetowych.
MISTERIA ZŁOTEGO RÓŻOKRZYŻA
DUCHOWA INSPIRACJA 1 – Alchemiczne gody Chrystiana Różokrzyża, Dzień pierwszy

Alchemiczne gody Chrystiana Różokrzyża, Dzień pierwszy – PODCAST
Wieczorem przed Wielkanocą siedziałem przy stole i – jak to było w moim zwyczaju – rozmawiałem z mym Stwórcą w pokornej modlitwie, a także rozmyślałem nad wieloma wielkimi tajemnicami, jakich niemało Ojciec Światła w swoim majestacie pozwolił mi zobaczyć.
Z pomocą mego umiłowanego baranka wielkanocnego chciałem sobie przygotować przaśny, czysty chleb w swoim sercu, kiedy nagle zerwała się tak straszna wichura, że pomyślałem, że góra, na której kryła się moja chatka, z pewnością rozpadnie się pod tym ogromnym naporem. Ponieważ jednak coś takiego ze strony diabła, który zadał mi już niejedno cierpienie, nie było dla mnie zaskoczeniem, tak więc nabrałem otuchy i trwałem w medytacji, dopóki ktoś mnie z tyłu nie dotknął, co było dla mnie wielkim zaskoczeniem. Tak bardzo się tego przestraszyłem, że nie miałem odwagi się odwrócić, zachowałem jednak ufność na tyle, na ile pozwala w takich okolicznościach ludzka słabość. I gdy ten ktoś znowu szarpnął mnie za szatę, odwróciłem się i ujrzałem piękną, wspaniałą niewiastę, której suknia niebieska jak niebo usiana była złotymi gwiazdami. W prawej dłoni trzymała szczerozłotą trąbę, na której wygrawerowane było imię. Zdołałem je wprawdzie odczytać, jednakże ujawnienie go zostało mi później zabronione.
W lewej dłoni niewiasta trzymała gruby plik listów napisanych w różnych językach, które, jak potem się dowiedziałem, miała zanieść do wszystkich krajów. Miała też wielkie, piękne, usiane oczami skrzydła, na których mogła się wzbijać w górę i latać szybciej od orła. Mogłem pewnie zaobserwować co do niej znacznie więcej, ponieważ jednak pozostała ze mną tylko chwilę, a ja wciąż byłem przerażony i zdumiony, to muszę to zostawić tak jak jest. Albowiem gdy tylko się odwróciłem, zaczęła przeglądać listy i wreszcie wyciągnęła niewielki liścik i z wielką czcią położyła mi go na stole, po czym opuściła mnie bez słowa. A wzbijając się w górę z taką siłą dmuchnęła w swoją piękną trąbę, że cała góra odpowiedziała echem, a ja jeszcze przez niemal kwadrans nie słyszałem własnych słów.
W tej nieoczekiwanej przygodzie byłem biedny, kompletnie bezradny i w ogóle nie wiedziałem, co począć, upadłem więc na kolana i prosiłem mego Stwórcę, by nie pozwolił, aby spotkało mnie coś, co mogłoby stanąć na drodze memu wiecznemu zbawieniu. Po czym w lęku i drżeniu podszedłem do listu, a był on tak ciężki, że nie mógłby być cięższy nawet wtedy, gdyby był ze szczerego złota. Kiedy mu pilnie się przyglądałem, zauważyłem, że był opieczętowany niewielką pieczęcią. Był na niej odciśnięty delikatny krzyż z napisem: In hoc signo vinces (W tym znaku zwyciężysz).
Na widok tego znaku poczułem ulgę, bo uświadomiłem sobie, że pieczęć taka nie byłaby miła diabłu i nie nadawałaby się dla niego do użytku. Toteż ostrożnie otworzyłem list. W środku na niebieskim polu złotymi literami napisane były następujące wiersze:
Dziś, dziś, dziś
królewski ma być ślub.
Jeśliś dla niego zrodzony,
do radości przez Boga przeznaczony,
to możesz wspiąć się na górę,
gdzie trzy Świątynie królują,
i tam podziwiać ten cud.
Bądź czujny w tej potrzebie!
Skrzętnie badaj samego siebie!
Jeśli nie obmyjesz się pilnie,
ślub zaszkodzi ci nieomylnie.
Szkodę poniesie, kto stąd odbieży.
Kto jest zbyt lekki, niechaj się strzeże.
Pod spodem widniało: Sponsus et Sponsa (Oblubieniec i Oblubienica).
Przeczytawszy ten list o mało nie zemdlałem. Włosy stanęły mi dęba, zimny pot oblał mi całe ciało. Chociaż zauważyłem, że była to zapowiedź godów przepowiedzianych mi w wizji przed siedmioma laty, na które już od dawna z wielką tęsknotą oczekiwałem i które znalazłem ostatecznie dzięki skrupulatnym obliczeniom i przeliczeniom moich układów planet, to przecież nigdy nie spodziewałbym się, że będzie się to wiązało z tak trudnymi i niebezpiecznymi warunkami. Przedtem uważałem bowiem, że wystarczyłoby, żebym się tylko pojawił na godach, a już byłbym powitany jako miły gość.
Teraz jednak zwrócono mi uwagę na boską opatrzność, której w żadnym wypadku nie byłem pewien. Odkrywałem też w sobie, im bardziej badałem samego siebie, że w mojej głowie w odniesieniu do tajemnych spraw królowała jedynie wielka głupota i ślepota, i że nie rozumiałem nawet tych spraw, które leżały u moich stóp i z którymi miałem do czynienia codziennie. Jak miałbym się więc narodzić dla zbadania i poznania tajemnic natury, skoro moim zdaniem natura wszędzie mogłaby sobie znaleźć lepszego adepta, któremu mogłaby powierzyć swój tak drogocenny, chociaż doczesny i przemijalny skarb. Odkryłem też, że moje ciało i na pozór właściwe postępowanie, jak również braterska miłość bliźniego także nie były odpowiednio oczyszczone i uszlachetnione.
Ujawnił się ponadto jeszcze pewien cielesny napór, ukierunkowany nie na dobro bliźniego, a jedynie na wysokie poważanie i światowy przepych. Zawsze głowiłem się nad tym, w jaki sposób i za pomocą jakiej sztuki mógłbym sobie w krótkim czasie przysporzyć jak największych korzyści, wznieść okazałe budowle, zyskać nieśmiertelne imię w świecie i co tam jeszcze podpowiadają tego rodzaju cielesne myśli. Szczególnie jednak trapiły mnie niejasne słowa o trzech świątyniach, których nie potrafiłem sobie objaśnić. Być może nie wiedziałbym tego jeszcze do tej pory, gdyby nie zostało mi to w cudowny sposób objawione.
Podczas gdy pozostawałem tak między trwogą a nadzieją, nieustannie badając samego siebie i stale znajdując jedynie słabość i niedoskonałość, i gdy w żaden sposób nie mogłem dać sobie rady i lękałem się wspomnianego zadania, w końcu obrałem moją zwykłą i najpewniejszą drogę, udałem się na spoczynek po poważnej i żarliwej modlitwie: Oby mój dobry anioł mógł mi się ukazać za boskim zrządzeniem i pomóc mi w mej niepewności, jak to już wcześniej często bywało i co też potem, Bogu niech będzie chwała, stało się dla dobra mego i mego bliźniego jako wierne i serdeczne ostrzeżenie i korekta.